7.12.09

www.5wladza.eu - nowa 5Władza!


W końcu jesteśmy w nowej wersji. Z przyjemnością oddajemy do czytania 5Władzę w wersji eu. Tym samym zmienił się nasz adres: www.5wladza.eu oraz miejsce "zamieszkania", ponieważ obecnie jesteśmy użytkownikami Wordpress i odeszliśmy z lubianego przez nas Bloggera. Cóż, czas płynie i nowe perspektywy wymagają zmian.

Blog nadal jest autorskim projektem trójki Autorów: Łukasza Medekszy, Patrycji Gowieńczyk, Dominika Panka. Jaka będzie przyszłość? Zobaczymy. Zdecydowaliśmy się dodać dział "Młoda władza" – w którym na pierwszy ogień witamy Martę Zieleń, do tej pory często wspierającą nasze "blogowanie". Mamy nadzieję, że nie będzie zbyt długo “samotną panną” w tej zakładce :-)

Konstrukcja. 5Władza, którą Wam prezentujemy jest w wersji BETA. Wszelkie zmiany i przemiany – ciągle przed nami. Dorzucamy kategorię "Nie tylko blogiem" jako miejsce przeznaczone na teksty większe oraz te, które powstały/powstaną nie-koniecznie z docelowym zamiarem publikacji w sieci.

Logotyp. Jego autorką jest wrocławska graficzka i projektantka z ASP – Marta Płonka (pracownia MP design). Powstał dwa lata temu :-). Kolorystyka nawiązuje do książki Stendhala "Czerwone i czarne" , lektury pouczającej i niezwykle aktualnej. Autorem "międzynarodowej" animacji jest Grzegorz Łotysz, prawdziwy internetowy "snow-bordzista" reprezentujący pracownię Font-Fu. Za "koderską" stronę odpowiadał zaś Tomasz Rychter, z którym sporo przeszliśmy razem, ale chyba było warto ;-). Architektura zaś rodziła się powoli, ale jak to bywa – na narodziny warto czekać, o czym część ekipy 5W świetnie wie.

Wszystkim bardzo dziękujemy za udzielone wsparcie i słowa zachęty, a czasem otuchy. Mieliśmy powitać Was we wrześniu, ale sprawy techniczne i przeszkody osobiste, skutecznie zablokowały nam pracę.

Reszta wyjdzie w działaniach dnia powszedniego.

www.5wladza.eu

Etykiety: , ,

5.12.09

Komisje i okruchy rzeczywistości mediów

Wykluczenie z komisji hazardowej Beaty Kempy i Zbigniewa Wassermana (oboje z PiS), nie tylko skutecznie paraliżuje pracę zespołu, który miał zająć się wyjaśnieniem okoliczności i kontrowersji towarzyszących "aferze z jednorękimi bandytami" w roli głównej, ale odciąga uwagę od właściwego problemu. Do świąt jakoś zleci. Z punktu widzenia statystyk oglądalności TV oraz wpływów z reklam - problem to żaden. Kolejna w ostatnich latach komisja nie ma szans na spektakularny sukces i nie przyciągnie przed ekrany telewizorów milionowej widowni. Choć pamiętając o tym, że przyszły rok zapowiada gorączkę plebiscytową (wybory) różnie może być :-)

Tak czy inaczej jeszcze nie ma się czym ekscytować, a wskazuje na to między innymi spokój Grzegorza Schetyny, szefa klubu PO.
Zupełnie innym (ale również związanym z oglądalnością) problemem jest reforma mediów publicznych, a raczej niemożność jej przeprowadzenia. W obrębie zaś tych ostatnich znajduje się temat, który jeszcze przez chwilę pozostanie w uśpieniu, ale w okolicach 14. lutego zacznie skupiać uwagę, a w maju 2010 tradycyjnie "rozpęta" wielowarstwową dyskusję, która przetoczy się przez wszystkie media, te stare i te nowe. Chodzi o Eurowizję :-).

Udział w Konkursie Piosenki Eurowizji to inicjatywa telewizyjna i publiczna. Niedawno zakończyły się eliminacje gdzie wyłoniono ostatecznie finalistów. O tym kto będzie reprezentował Polskę podczas gali w Norwegii, zadecyduje głosowanie w lutym. Oczywiście wcześniej - finaliści - zostali wyselekcjonowani przez specjalnie powołaną komisję ekspertów:-). Tak czy inaczej na euro-śpiewającą-imprezę pojedzie kobieta, bo tylko panie znalazły się w finale.

Być może jest to nieustanna tęsknota za występem Edyty Górniak w 1994 roku, kiedy zajęła drugie miejsce i nikt więcej nie powtórzył jej sukcesu. Z ogromnym upodobaniem Polska wysyła więc na Eurowizję kolejne solistki, mniej lub bardziej utalentowane, okazjonalnie wymieniane na tzw. zespoły chwilowo popularne, albo jak to się mawia - rokujące (w obrębie soft pop). Nieważne.

Prywatnie, Eurowizja nie wzbudza we mnie emocji. Nie jestem w stanie zapamiętać żadnej ze zwycięskich piosenek prezentowanych na poszczególnych edycjach. Jako wydarzenie medialne - Eurowizja staje się jednak ciekawym zjawiskiem.
Trudno w dobie Web 2.0 traktować telewizję jako medium samowystarczalne. Wszak wspierające ją serwisy internetowe i wpływ jaki mają na TV informacje podawane w sieci (prędkość, dynamika, forma) zmieniły to "stare medium". W tym wypadku obserwując przebieg eliminacji na internetowym serwisie Eurowizja.info (okropna strona) oraz śledząc styl narracji dotyczący festiwalu, można dojść do wniosku, że na tym odcinku nic się nie zmienia.

Reprezentację Polski na Eurowizji traktuje się ultra poważnie i o tym to już sporo napisano - że jest to postawa bez sensu. Po tym jak "festiwal nadawców" wygrał zespół Lordi, a laury zbierali liczni trefnisie i sceniczni hucpiarze, trudno do tej imprezy podchodzić bez przymrużenia oka. Swoją drogą taki net to lubi tego typu zabawy. Więc. Tym razem, po kolejnym niedocenionym występie, zawodowi macherzy od śpiewu i mas z publicznej telewizji, mogli pokusić się o dwa rozwiązania:

1. Postawić na internet. Dać szansę odbiorcy. Za pomocą YouTube ogłosić konkurs dla chętnych do udziału w projekcie. Można było zebrać społecznościowy team, który wystąpiłby z przaśnym numerem w Norwegii. Z dobrym PR, całą opowieścią o genezie inicjatywy, paroma chwytliwymi tekstami o konwergencji mediów, można fajnie pokazać się. Nawet jeśli ten numer miałby skomponować namaszczony kompozytor bądź dyrygent. Taka kampania i zabawa zrobiłaby więcej dla publicznej TV i zaprzęgnięciu sieci na jej użytek niż kolejne apele dotyczące płacenia abonamentu, albo tyrady o misji. Pomysły w stylu akcji Kutimena mają teraz wzięcie, więc czemu nie?

2. Inna perspektywa - skrajnie różna. Rozbrajająca jest postawa Norwegii. Kraj ten, od kilku ładnych lat, preferuje lans ostrej muzyki metalowej. Zespoły z tego nurtu radośnie konkurują z gwiazdkami pop na norweskich listach przebojów. Taki lokalny specjał. Tym razem metalowcy z krainy Wikingów zapragnęli pokazać się na Eurowizji. Wprawdzie słuchając Keep Of Kalessin, to nie dziwię się potrzebie rozgłosu, bo nowej jakości w rozwój metalu to ta sympatyczna grupa raczej nie wnosi:-), ale pomysł zabawny - i pozwalający na wyróżnienie się. Co w takim wypadku mogłaby zaprezentować Polska? He, duet Dody i Nergala w jakimś różowo-mrocznym kawałku, w stylu piekło w moim sercu, albo coś w tym stylu. To też w sumie nie jest takie ważne.
Byleby komisja miała nieco więcej poczucia humoru i łacniej w internet patrzyła.

Konkludując. W każdym z opisywanych epizodów widać, że od komisji wiele zależy.

Etykiety: , ,

27.11.09

Dożywocie dla zabójcy 15 letniej Mai!

O tej sprawie pisałem w sierpniu, gdy proces się zaczynał. Dziś wiemy, że sprawca bulwersującej zbrodni - Wiesław Matusiak został skazany na dożywocie. O przedterminowe zwolnienie będzie mógł się starać za 25 lat!

Śmierć 15 letniej Mai to pasmo nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Gdyby wyjąć jakiś klocek, gdyby coś się nie wydarzyło, dziewczyna żyła by pewnie do dzisiaj. Nie będę się na ten temat rozpisywał - zrobiłem to w sierpniu. Wspominałem wówczas też o nieszczęśliwym dzieciństwie oskarżonego. Dzisiaj sędzia Lidia Hojeńska przyznawała, że rzeczywiście tak było. Ale w niczym to nie usprawiedliwia tej zbrodni. Dzisiaj kiedy sędzia odczytywała sentencję wyroku i wymieniała obrażenia jakich doznała Maja panowała absolutna cisza przerywana tylko trzaskami fleszy fotoreporterów. Nikt nie miał wątpliwości jaki będzie wyrok - mogło zapaść tylko dożywocie. Świadczyło o tym chociażby to, że jeszcze przed ogłoszeniem wyroku sędzia zgodziła się na ujawnienie wizerunku i danych oskarżonego.

Przez niemal całą rozprawę Wiesław Matusiak siedział z głową schowaną w dłoniach. Potwierdził tylko, że zrozumiał wyrok. Orzeczenie jest nieprawomocne. Obrońca zapowiedziała apelację od wysokości kary.
Posłuchaj nagrań z tego wyroku na portalu Radia Wrocław.

Etykiety: ,

26.11.09

Wyrok ws. Aluconu: symboliczne odszkodowanie za zaginione komputery

Kompromitacja polskiego państwa czy twarde prawo? Dziewięć lat temu wrocławska policja zajęła komputery, programy i projekty należące do firmy Alucon (pisałem o tym pierwszy raz tutaj). Po pięciu latach sąd umorzył proces ws. rzekomego wykorzystywania pirackiego oprogramowania w spółce, której właścicielem był polski przedsiębiorca z USA. Kiedy Mitch Nocula zażądał zwrotu zabezpieczonego sprzętu okazało się, że ten zaginął w ... policyjnym depozycie.

Prokuraturze nie udało się ustalić jak to się stało, że komputery i płyty cd wyparowały z magazynu komisariatu na Krzykach. Policja zaproponowała ... 700 złotych odszkodowania. Biznesmen wkurzył się i pozwał do sądu skarb państwa. Zażądał niemal 1,5 miliona złotych odszkodowania.

Przez cały proces kibicowałem Noculi i liczyłem, że dostanie wysokie odszkodowanie, że polskie państwo wyjdzie jednak z twarzą z tej kompromitującej sytuacji. Dzisiaj po wyroku mam jednak świadomość, że przedsiębiorca dostał od sądu niewiele, ale ze swojej winy. Wrocławski sąd przyznał odszkodowanie w wysokości 1220 złotych plus ustawowe odsetki od 2007 roku.
Wyrok uzasadniała sędzia Jolanta Burdukiewicz Krawczyk.
Po kolei wyjaśniała dlaczego odszkodowanie jest tak małe.
1220 złotych - na tyle biegły obliczył wartość komputerów w roku, w którym powinny one wrócić do Mitcha Noculi. Żądał bowiem odszkodowania nie za zajęcie sprzętu i programów przez policję i prokuraturę, a za ich zaginięcie. Kiedy komputery zaginęły nie udało się ustalić, uznano więc, że ich wartość należy oszacować na dzień, w którym powinny wrócić do właściciela (był to bodajże rok 2005 kiedy proces sądowy został umorzony) - a jak wiemy wartość komputerów spada błyskawicznie.
Sąd nie uznał też pozwu w części dotyczącej odszkodowania za programy komputerowe - gdyż Mitch Nocula nie udowodnił, że należały one do jego firmy. W przypadku projektów - sąd uznał, że przedsiębiorca nie przedstawił dowodów na to jakie straty poniosła jego firma z powodu zaginięcia płyt, na których się znajdowały.
Brzmiało to wszystko sensownie.
Prawnik z Prokuraturii Generalnej zapieklił się kiedy zapytaliśmy po wyroku czy uważa, że sprawiedliwości stało się zadość. Andrzej Janota odparł, że od sprawiedliwości jest sąd, a on od tego żeby dobrze reprezentować skarb państwa. Na pytanie czy podczas procesu ktoś przeprosił Mitcha Noculę stwierdził żeby sprawdzić to w aktach sprawy i dodał, że to nie była jego rola.

W sądzie nie było dzisiaj samego przedsiębiorcy mieszkającego od wielu lat w USA. Może to i dobrze - trudno byłoby mu zrozumieć wyrok. Jego firma po śledztwie i procesie zakończonym umorzeniem upadła, komputery i płyty cd zniknęły z policyjnego depozytu i nikt nie był w stanie wyjaśnić jak to się stało. A na koniec dostał 1220 złotych odszkodowania...

Etykiety: , , ,

25.11.09

Agent Tomek we wrocławskim sądzie

Opowieści o agencie Tomku ciąg dalszy. I żeby nie było wątpliwości - nie ma ona na celu podważanie zasług i kompetencji pana Tomasza K. To tylko taka obyczajowa opowieść 8-)

Zawsze powtarzałem, że praca dziennikarza sądowego to głównie chodzenie po sądzie i oglądanie wokand, a tylko czasami pojawiają się fajerwerki. Tak jak na przykład dzisiaj. W spisie świadków starej sprawy samochodowej, w której oskarżała prokuratura z wrocławskiego Psiego Pola znalazł się m.in. Tomasz K. Oczywiście osób o takim samym imieniu i nazwisku może być sporo, ale nie przeszkodziło to, że w południe stawiłem się we wrocławskim sądzie czekając na rozwój sytuacji. Świadek ten nie umknął też czujnemu oku mojego dobrego kumpla z Gazety Wrocławskiej Marcina Rybaka (jego artykuł znajdziecie tutaj). Kilka minut po 12 sprawę wywołano. Podczas odczytywania stawiennictwa świadków po wymienieniu nazwiska K. nikt się nie zgłosił. Ale sędzia wyprosiła niemal wszystkich z sali na czas odczytywania danych osobowych świadka. Wszystko się stało jasne. To jednak "agent Tomek"! Żartować zaczęli sobie nawet oskarżeni - szybko zorientowali się o kogo chodzi! Po kilku minutach mogliśmy znowu wejść na salę. Przed barierką dla świadków stał ubrany w kominiarkę mężczyzna. Po dwóch stronach sali siedzieli identycznie ubrani, niemal identycznej postury mężczyźni. Swoją drogą ciekawe, że akurat dzisiaj jednego z oskarżonych doprowadziło sześciu uzbrojonych w długą broń antyterrorystów (zwykle nawet oskarżonych z tzw. N doprowadzają policjanci z sądówki).
Tomasz K. zeznawał krótko. Wydarzenia o których opowiadała dotyczyły jego pracy w policyjnej "samochodówce". Z zeznań złożonych w śledztwie wynikało, że podczas jednego z zatrzymań samochód jednego z oskarżonych próbował przejechać policjanta. Tomasz K. użył wtedy broni strzelając w powietrze.

Po złożeniu zeznań agenci CBA wyszli z sądu podziemnym korytarzem. Udało mi się ich zobaczyć jak wyjeżdżali dwoma samochodami na warszawskich tablicach rejestracyjnych. Jeden z nich (pan Tomasz?) nawet, co zabawne, metr ode mnie przesiadał się z busa do osobówki 8-)

Etykiety: , , ,

24.11.09

Dolnoślązacy zawieszają publikowanie w Salonie24. Awantura ws. tekstu o agencie Tomku

Zaczęło się od reportażu Jacka Harłukowicza z Gazety Wyborczej Wrocław na temat agenta Tomka. Tekst ukazał się w piątkowym dodatku Wieża Ciśnień (19.11.2009).

Autor opisuje w nim młodość agenta CBA znanego m.in. z rozpracowywania pań Sawickiej i Pazury. Na temat samego tekstu nie będę się wypowiadał (choć mam swoje zdanie), ale wiele osób mówiło o nim negatywnie. Zawrzało m.in. w blogosferze. Bardzo krytycznie napisał o reportażu w Salonie24 blogger Grzegorz Wszołek, który używa pseudonimu gw1990. Jest znany m.in. z bardzo wielu negatywnych tekstów na temat Gazety Wyborczej czy rządów Platformy Obywatelskiej. Specjalizuje się, podobnie jak Kataryna w pisaniu m.in. o tzw. aferze hazardowej. Bloger napisał m.in.:
"Dzisiaj przeczytałem tekst, za który autor powinien zostać totalnie skompromitowany w środowisku dziennikarskim. Od czasów programu "Teraz My!" dawno nie miałem przed oczami takiego paszkwilu, udowadniającego poziom ludzi mediów w Polsce. Autorem kolejnego odkrywczego tekstu o agencie służby specjalnej - Tomku - jest Jacek Harłukowicz".

I dalej w podobnym stylu. Wrocławski bloger Rybitzky przekleił tekst na dolnośląską platformę blogerską Dolnoślązacy.pl. Na portalu zawrzało. Głos m.in. zabrał sam autor reportażu:
"(...) z przeklejonym tekstem autora, którego nie znam i który tu nie bywa nie zamierzam dyskutować".

Dzisiaj głos znowu zabrał gw1990. Napisał bardzo krytycznie o dziennikarzu GW. Wybuchła prawdziwa wojna. Nie trzeba było długo czekać na efekty. Odpowiedział zaraz szef Dolnoślązaków.pl Tomasz Styś:
"(...) Choć mam swoją opinię w opisywanej przez Pana sprawie, uważam, że to co Pan obecnie wyczynia jest jeszcze gorsze. Jacek Harłukowicz pisze swoje artykuły pod imieniem i nazwiskiem. Jest znany większości userów DS24 osobiście. Tego nie możemy powiedzieć o Panu. W związku z tym, niniejszym zawieszam obecność bloga serwisu Dolnoślązacy.pl w Salon24.pl."

Na to odezwał się administrator Salonu24 Ephors:
"Szanowny Panie, jeśli jest to forma szantażu wobec salonu24, to uprzejmie informuję, że chybiona".

Ciekawe jak zakończy się ta wojna między platformami blogerskimi.

Etykiety: , , , , , , , , , , ,

Skandaliczny wyrok wrocławskiego sądu ws. gwałtu

Kiedy usłyszałem, że wrocławski sąd (w składzie były trzy kobiety) skazał mężczyznę za gwałt ze szczególnym okrucieństwem na trzy lata więzienia nie mogłem uwierzyć. Szokujące jest, że sędzia Ewa Mokrzysz zastosowała w tym procesie nadzwyczajne złagodzenie kary wobec Marka Sz.

9 listopada 2008 we wsi pod Żmigrodem brutalnie zgwałcił 53 letnią kobietę. Mężczyzna m.in. wielokrotnie wsadzał jej rękę do odbytu. Efekt - rozerwany zwieracz wewnętrzny i zewnętrzny, głęboka rana i brak możliwości odtworzenia naturalnych warunków anatomicznych warunków odbytu. To oznacza, że kobieta do końca życia będzie korzystać ze sztucznego odbytu. Celowo tu opisuję te drastyczne fragmenty aby uświadomić brutalność sprawcy.

Oto fragmenty ustnego uzasadnienia wyroku:
"Sąd uznał, że oskarżony nie działał z zamiarem bezpośrednim, a ewentualnym. Wsadzając rękę do odbytu mógł się liczyć z tym, że może to spowodować ciężkie, nieodwracalne konsekwencje. Działał ze szczególnym okrucieństwem. Przestępstwo, które zostało zarzucone oskarżonemu jest zbrodnią zagrożoną karą minimalną 5 lat pozbawienia wolności. Jednak sąd skorzystał z nadzwyczajnego złagodzenia kary i wymierzył karę poniżej dolnej granicy. Zdaniem sądu kara jest adekwatna do stopnia zawinienia i spełnia wymogi prewencji ogólnej i szczególnej. Sąd skorzystał z nadzwyczajnego złagodzenia kary dlatego, że oskarżony przyznał się do swojej winy, nie kwestionował swojego sprawstwa, sam zgłosił się do organów ścigania, nie ukrywał się. Po trzecie - jak wynika z pierwszych zeznań pokrzywdzonej - oskarżony widząc co się stało zaproponował jej, że wezwie pogotowie, a więc zaproponował jej pomoc, z czego oskarżycielka posiłkowa nie skorzystała. A więc czynił jakieś próby udzielenia pomocy oskarżycielce posiłkowej. W tej chwili strony nie są do siebie wrogo nastawione, pozostają w normalnych stosunkach, co też wpłynęło na taką a nie inną ocenę sądu. Dlatego sąd wymierzył karę trzech lat pozbawienia wolności korzystając z nadzwyczajnego złagodzenia kary."

Marek Sz. musi zapłacić kobiecie 25 tysięcy złotych odszkodowania. Nie musi jednak płacić kosztów procesu. Wyrok nie jest prawomocny. Sędzia w uzasadnieniu mówiła, że "strony nie są do siebie wrogo nastawione". Ciekawe. Sama kobieta mówiła, że mężczyzna, który odpowiadał z wolnej stopy, śmieje się z niej we wsi, w której mieszkają.

Posłuchaj relacji Radia Wrocław.

Etykiety: , , ,

23.11.09

Żydzi polscy w dokumencie filmowym



Żydzi polscy w dokumencie filmowym - to tytuł pierwszej edycji Seminarium Filmu Dokumentalnego "Społeczeństwo - Historia - Edukacja" organizowanego przez Wydział Nauk Pedagogicznych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, które rozpocznie się jutro (24. 11) we Wrocławiu.

Tegoroczne seminarium poświęcone jest obrazowi Żydów polskich w dokumencie filmowym. Celem przedsięwzięcia jest dyskusja o roli filmu dokumentalnego w rejestrowaniu i przedstawianiu historii.
Oprócz dyskusji panelowej będzie można zobaczyć wybrane dokumenty filmowe opowiadające o wydarzeniach i kulisach emigracji 68. W tym słynny już film Marii Zmarz-Koczanowicz "Dworzec Gdański".

PROGRAM:
Miejsce: Wydział Nauk Pedagogicznych DSW, ul. Strzegomska 55, Wrocław, sala 111.
Termin: 24 listopada 2009, godz. 9.30-19.30. Wstęp wolny.

9.30 Otwarcie – prof. Mirosława Nowak-Dziemianowicz, Dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych DSW

9.45 Słowo wstępne – Leo Leszek Kantor

10.30 Blok filmowy I – Przedwojenny świat żydowski i jego Zagłada
· „PO-LIN” (2008), reż. Jolanta Dylewska, 87 min.
· „Radegast” (2009), reż. Borys Lankosz, 50 min.
· „Bauman o Zagładzie” (2004), prod. Industrial Art, 20 min.
· „Coś mi zabrano” (1999), rez. Marcin Kryształowicz, 13 min.
Dyskusja z udziałem: Leo Leszka Kantora, Jakuba Majmurka, Anny Zawadzkiej, Agnieszki Zembrzuskiej

14.40 Przerwa

15.30 Blok filmowy II – Kampania antysemicka 1967/68 i losy emigrantów pomarcowych
· „Rachela na Dworcu Gdańskim” (2007), reż. Ewa Szprynger, 56 min.
· „Dworzec Gdański” (2007), reż. Maria Zmarz-Koczanowicz, 55 min.
· „HaNoszrim” (1984), reż. Marian Hirschorn, ok. 50 min.
Dyskusja z udziałem: Leo Leszka Kantora, Jakuba Majmurka, Marcina Starnawskiego i Anny Zawadzkiej

19.30 Podsumowanie i zakończenie seminarium

Etykiety: , , ,

22.11.09

Co ma "Zmierzch" do straight edge*? :-)


Spoglądając na uroczą Kristen Stewart ubraną w koszulkę zespołu Minor Threat i towarzyszącego jej Roberta Pattinsona odzianego w starą dobrą "flanelę" w kratkę, przyszło mi do głowy, że ta młoda parka 20. lat temu mogłaby spokojnie wtopić się w tłum na jednym z koncertów hard core'owych we wrocławskim "Pałacyku" albo zgorzeleckim domu kultury i co najwyżej zostaliby zaczepieni na okoliczność pytań: ej, skąd masz taki fajny t-shirt? Sama zrobiłaś? Czy to oryginał?
Jak widać, subkultury są jednym z najbardziej konserwatywnych środowisk odpornych na zewnętrzne wpływy jeśli chodzi o wygląd i kody zachowań:-); choć zdaje się, że w przypadku partnera Stewart trudno mówić aby w codziennym życiu naśladował on styl SE.

Wróćmy jednak do przeboju kinowego jakim jest niewątpliwie historia stworzona przez Stephenie Meyer. Pierwsza cześć ekranizacji "wampirzej sagi" czyli "Zmierzch" zrobiła niesamowitą karierę, a autorce przyniosła popularność i co tu dużo mówić - duże pieniądze. Przeniesienie na ekran kolejnej części przygód Edwarda i Belli (to imiona głównych bohaterów) stało się wydarzeniem napędzanym przez machinę promocyjną i podgrzewanym przez autentyczne zainteresowanie fanów. W ciągu ostatniego roku nie było chyba tygodnia aby prasa filmowa i plotkarska nie napisała "czegoś" o powstającym filmie albo aktorach w nim występujących. Co ciekawe, sukces zjawiska zmierzch nie idzie w żaden sposób w parze z opiniami krytyków literackich i filmoznawców. Co tu dużo mówić, lwia cześć środowisk uważa te filmy za gnioty, a książki Mayer za żenujący przykład literatury dla nastolatków.

Miałam okazję przeczytać książkę i zobaczyć film. Czy powinnam zatem dołączyć do "chóru" krytyki i walnąć kopniakiem w "Zmierzch" oraz "Księżyc w nowiu"? (tu oficjalna strona filmu).
Otóż sprawa nie jest wcale taka prosta:-)
Zdecydowanie wolę film. Czytając książkę czułam się jak archeolog zajmujący się wykopaliskami z pradawnego świata pierwszych uniesień nastolatków. Rzeczywiście nie jest to jakaś szczególna literatura. Nawet jak na wampirologię jest to nic odkrywczego. Parę sztandarowych patentów, kropla starego mitu Drakuli, odrobiona lekcja z książek Ann Rice i matryce popkulturowych wyobrażeń dotyczących takich zlepek znaczeniowych jak: dobry wampir, zły wampir, wilkołak, piękna i bestia, transformacja, wieczna miłość, fatałaszki w stylu edwardiańskim jako niezmącony niczym atrybut każdego przyzwoitego krwiopijcy. Jestem właśnie po skonsumowaniu dwóch książek Łukasza Orbitowskiego "Horror show" (super) i "Święty Wrocław" (zdecydowanie mniej super) i co tu dużo mówić to są nowe patenty na horror, a nie saga "Zmierzch". Tyle, że nie sądzę abym dożyła ekranizacji Orbitowskiego. Chociaż... nigdy nie wiadomo.

Ale, ale znów zostawiłam na boku "Zmierzch".
Więc - z całą pewnością sukcesem amerykańskiej sagi jest jej wizualna estetyzacja i dobra promocja, ale nie można tym wytłumaczyć całego powodzenia. Zbyt wiele produktów współczesnego kina czy literatury runęło w mrok niepamięci mając za sobą o wiele większy kapitał i wsparcie. Czym jest zatem to "coś"?
Być może pies jest pogrzebany w odwróceniu się plecami do powszechnego dozwolonego zepsucia, które nikogo i niczym już chyba nie może zaskoczyć. Bo co ciekawe bohaterowie Mayer są cholernymi konserwami. Ani nie piją, ani nie popalają, ani nie uczestniczą w rozróbach dla hecy, a jednocześnie zachowują spory upór w swojej postawie odrębności wobec reszty społeczności. To nie jest historia o buncie pokoleniowym, o złych manowcach nastoletnich pokus ani zepsutym młodzieżowym świecie. Wręcz odwrotnie. Dlatego z rozbawieniem potraktowałam jeden z zarzutów amerykańskiej krytyki, gdzie filmowym wampirom zarzucono brak epatowania seksem. Ha, w rzeczywistości, w której seksu mamy do zwymiotowania, bo nawet sprzedaż benzyny i kredytu mieszkaniowego musi mieć w sobie seks - to argument śmieszny. Inna sprawa, akuratnie historie opowiadane przez Mayer, a przeniesione na ekran, należą do tego rodzaju, gdzie szczytem napięcia staje się dotknięcie dłoni, albo krótki pocałunek. Rzeczywiście, dość zaskakujące w sytuacji kiedy powszechna dostępność stron w stylu xxx free porn movie odziera ze złudzeń chyba większość erotycznych sekretów:-)

W gruncie rzeczy zaplecze horror-kodu w przypadku sagi "Zmierzch" to tylko wisienka na torcie, estetyczny pik. Cała story opowiada o akceptacji własnych korzeni, budowaniu trwałych relacji i jakby to nie zabrzmiało banalnie o przyrzeczeniu miłości oraz wierności. Cóż, inna sprawa, że masowa narracja filmu i książki to raczej historyjka prosta i ckliwa, ale w obliczu komercyjnego wyboru między "Księżycem w nowiu", a kolejną masochistyczną wizją niszczenia zachodnich metropolii wolę już zmierzch, wszak to naprawdę urocza część doby :-)

Więc, spoglądając na Kristen Stewart w koszulce Minor Threat przypomniałam sobie o wszystkich tych przekornych tekstach, które śpiewał Ian MacKaye o piciu mleka zamiast wódki, olaniu papierosów i o tym, że promiskuityzm seksualny to pustka, a nie treść.
Ale jak wiadomo, życie jest bardziej skomplikowane, to umówmy się powyżej przedstawiony przekaz jest jednym z jego wielu aspektów, a poza tym to mówiliśmy tu o filmie, a nie o stylu życia :-)


*Straight edge.

Etykiety: , , , ,

17.11.09

Arnold Buzdygan przegrywa w Sądzie Apelacyjnym!

Sprawą procesu Arnolda Buzdygana ze Stowarzyszeniem Wikimedia Polska, które zajmuje się promocją Wikipedii internauci emocjonują się od dawna. Wrocławski przedsiębiorca dobrze znany w sieci domagał się usunięcia wpisu na swój temat, przeprosin i 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia.

Poszło o treść wpisu. Autorzy artykułu zarzucali mu m.in., że jest wulgarny, grozi rozmówcom i uprawia trolling. Pierwszy proces Arnold Buzdygan przegrał. Sąd Okręgowy we Wrocławiu w czerwcu uznał, że to nie pozwani odpowiadają za wpisy i nie mają wpływu na ich usunięcie. Co ciekawe jednak stwierdził, że wpisy na temat mężczyzny w Wikipedii naruszają jego dobra osobiste (szczegóły tutaj).

Dzisiaj wyrok ogłosił Sąd Apelacyjny we Wrocławiu. Apelacja Arnolda Bzudygana (zrezygnował z żądania 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia) została odrzucona. Sąd potwierdził bowiem, że pozwani nie mieli wpływu na treść wpisu i nie mogli mu nadać ostatecznego charakteru. Każdy wpis bowiem mógł być zmieniony przez innych administratorów. O wiele ciekawsza była jednak druga część ustnego uzasadnienia. Sędzia Andrzej Niedużak bowiem odnosił się do pierwszego orzeczenia, w którym uznano, że dobra Buzdygana zostały naruszone. Oto fragment ustnego uzasadnienia:
"Uważamy, że trzeba byłoby sprecyzować jakie to dobra osobiste powoda zostały naruszone i jakim zachowaniem, jakimi wypowiedziami. Stwierdzamy, że te wypowiedzi nie naruszają żadnego z dóbr osobistych powoda. Otóż, powód co w tej sprawie jest poza dyskusją, jest aktywnym uczestnikiem szeregu dyskusji na szeregu forach internetowych. I w tym sensie jest osobą publiczną (...) A wobec tego, że ta jego aktywność jest właśnie taka - to wobec tego miara jaką należy oceniać pewnego rodzaju wrażliwość na wypowiedzi w stosunku do aktywnego uczestnika takich dyskusji, na wypowiedzi niepochlebne, negatywne, krytyczne, musi być oceniana stosownie do tej aktywności. To jest jakby wpisane w decyzje o wzięciu udziału w debacie publicznej, w debacie której krąg uczestników jest nieograniczony (...) Przystępując do takiej dyskusji można z całą pewnością przewidzieć, że przynajmniej część wypowiedzi będzie negatywna. Nasilenie tych negatywnych ocen oczywiście może być różnorakie. Nie sposób zakreślić wyraźnej granicy i przewiedzieć do którego momentu wypowiedź jeszcze mieści się w granicach, które będą uznawane za dopuszczalną krytykę, nawet przy użyciu określeń, które są na granicy tego dobrego smaku, dobrego tonu. Taka granica może być wykreślana tylko w indywidualnych przypadkach. Tak jak w tej sprawie. Mamy powoda, którego działalność publiczna przejawiająca się w uczestniczeniu w tych licznych forach dyskusyjnych musi uwzględniać również oceny negatywne, również oceny radykalnie negatywne. I należy stwierdzić, że treść tych wypowiedzi, które legły u podstaw wytoczenia powództwa nie przekroczyły miary właściwej dla tego typu dyskursu publicznego. Są pewne grupy społeczne, zawodowe, których odporność na krytykę jest i musi być podwyższona. To niewątpliwie dotyczy osób zajmujących stanowiska publiczne, w szczególności polityków, ale to również dotyczy osób, które prowadzą swojego rodzaju publicystykę, z udziałem przecież nie zamkniętego tylko absolutnie otwartego kręgu dyskutantów. I z tego powodu uważamy, że dobra osobiste powoda nie zostały naruszone".

Arnold Buzdygan już zapowiada, że złoży kasację do Sądu Najwyższego i komentuje:
"Oczywiście, że powinienem mieć wyższą odporność, ale jest różnica między krytyką, a podszywaniem się pod kogoś. Te wypowiedzi które mi przypisują zrobiły osoby, które się pode mnie podszywały. (...) Mnie obraża też to, że piszą, że jestem trollem, ale sęk w tym, że piszą to na podstawie wypowiedzi osób, które się za mnie podszywały. (...) Pisały różne plugawe rzeczy, rasistowskie. (...) A teraz sąd mówi, że skoro jestem osobą publiczną to muszę to ścierpieć. (...) Jestem skonsternowany, nawet nie odrzuceniem apelacji, bo tego można było się spodziewać (...). Nie będę pozywał Wikimedii w Stanach Zjednoczonych. Nawet jak swoje osiągnę i puszczę ich ze skarpetkami, jak stało się lub stanie się z Wprost, to będę na świecie uznawany za główną czarną owcą, która zniszczyła jakiś projekt. (...) To orzeczenie to zagrożenie dla wszystkich, którzy biorą udział w dyskusji w internecie bo teraz okazuje się, że są osobami publicznymi".
(całej wypowiedzi Arnolda Buzdygana posłuchaj tutaj)

Monika Mosiewicz, pełnomocnik Stowarzyszenia Wikimedia Polska:
"Od początku podnosiliśmy, że jest osobą publiczną a te określenia padły w ramach dozwolonej krytyki. Określenie czyichś zachowań w sieci mianem trollingu jest często jedynym sposobem obrony przed takimi zachowaniami, które niekoniecznie musza polegać na obrażaniu, używaniu słów wulgarnych, ale mogą polegać na powodowaniu konfliktów w jakiejś społeczności internetowej".

Czytaj co pisze Olgierd Rudak.
Czytaj komentarz VaGla.

Etykiety: , , , , , , ,

16.11.09

Niedźwiedź Mago - Antoni Gucwiński 1-2! Będzie kolejny proces

Ta sprawa musiała się tak skończyć. Sąd Najwyższy uchylił dzisiaj wyrok uniewinniający Antoniego Gucwińskiego w procesie dotyczącym niedźwiedzia Mago. Sprawa wraca więc do ponownego rozpatrzenia przez Sąd Rejonowy Wrocław - Śródmieście.

O procesie byłego dyrektora wrocławskiego zoo pisałem kilka razy (m.in. tutaj). Od początku dziwiło mnie tendencyjne prowadzenie tej sprawy i miałem świadomość, że wyrok może być tylko jeden - uniewinniający. A kiedy jeszcze wysłuchałem skandalicznej opinii Andrzeja Dubiela - naukowca z Uniwersytetu Przyrodniczego (czytaj tutaj) byłem porażony. Stwierdził bowiem, że skoro Mago przez 10 lat nie umarł to miał dobre warunki. Gratuluję przenikliwej opinii.

Teraz jednak Sąd Najwyższy uznaje, że wrocławskie sądy popełniły błędy i nakazuje powtórzenie procesu. Tym razem jednak przedstawiciele wrocławskiego wymiaru sprawiedliwości będą musieli się kierować wytycznymi najwyższej instancji!

W uzupełnieniu fragment depeszy IAR na ten temat:
"Sędziowie Sądu Najwyższego uznali, że zarówno sąd pierwszej, jak i drugiej instancji dopuścił się rażącej obrazy przepisów procesowych. Składy orzekające przyjęły, że można skazać kogoś za znęcanie się nad zwierzęciem tylko wtedy, kiedy działanie tej osoby jest umyślne i celowe. Zarówno sąd rejonowy, jak i okręgowy we Wrocławiu uznały, że skoro Antoni Gucwiński nie chciał robić niedźwiedziowi krzywdy, to nie popełnił przestępstwa. Sąd Najwyższy uznał, że trzeba jeszcze raz dokładnie sprawdzić przepisy i ich interpretację, bo jego zdaniem przestępstwo popełnia również ta osoba, która pozwala na to, by zwierze cierpiało. Sędziowie Sądu Najwyższego uznali też, że sądy pierwszej i drugiej instancji niesłusznie uznały, że skoro niedźwiedź nie zdechł, to znaczy, że nie cierpiał".

Etykiety: , , , ,

15.11.09

Śledztwo ws. redwatch umorzone. Wyciek akt do internetu!

Śledztwo ws. nazistowskiego portalu redwatch umorzone! Mimo, że na witrynie znalazły się dane i zdjęcia działaczy organizacji lewicowych, ekologicznych, antyfaszystowskich czy homoseksualnych warszawska Prokuratura Okręgowa nie znalazła podstaw do oskarżenia twórców i administratorów.

Śledztwo zostało umorzone pod koniec września z powodu niewykrycia sprawców. Prokuraturze i policjantom z KGP nie udało się ustalić kto konkretnie odpowiadał za groźby kierowane do osób, które znalazły się na liście redwatch. Jedna z osób, z której telefony wysyłano sms z groźbami stwierdziła, że "użyczała aparat znajomym", inna to samo powiedziała o swoim adresie mailowym. Prostymi tłumaczeniami wykpliły się też osoby, które wpłacały pieniądze na rzecz nazistowskiej organizacji Krew i Honor i prowadzoną przez nią akcję "Więzień". Nie znaleziono też dowodów na to, że osoby, którym zarzucono wcześniej administrowanie stroną redwatch rzeczywiście tym się zajmowały. Do odpowiedzialności karnej nie można było pociągnąć także mężczyzny, która w USA wykupiła na amerykańskim serwerze nazistowskie strony. Według prawa USA bowiem nie jest to karane. Co żenujące nie udało się też udowodnić zatrzymanym posiadanie nielegalnego oprogramowania i gier komputerowych.

Wszystkie te szczegóły umorzenia śledztwa można znaleźć - jak ujawniły serwisy CIA i Indymedia w internecie. Akta prokuratorskie liczą około 30 stron i zawierają nazwiska osób powiązanych z organizacją Krew i Honor, a więc rzekomych administratorów strony redwatch, osób, które miały grozić ludziom z listy "zdrajców rasy", a także nadawców przekazów na rzecz akcji "Więzień" itd.

Polskie państwo nie potrafi sobie poradzić z nazistami, którzy w sieci publikują zdjęcia, adresy, nazwiska i numery telefonów ludzi, których uznają za "zdrajców rasy". Witryny Krew i Honor oraz redwatch bez problemu działają w sieci propagując faszystowskie treści, nawołując do nienawiści rasowej i łamiąc ustawę o danych osobowych. No ale cóż się dziwić - kilka dni temu przez Warszawę przeszła nacjonalistyczna demonstracja. Policjanci nie reagowali na widok symboli, które mogą się kojarzyć z nazizmem. Za to za cel obrali sobie młodych ludzi z organizacji antyfaszystowskich i anarchistycznych, którzy próbowali powstrzymać przejście nacjonalistów.

Czy naprawdę musi ktoś z listy redwatch zginąć by policja i prokuratura skutecznie zabrały się do roboty?

Etykiety: , ,

11.11.09

Będzie nowa płyta Aliansu??!!

Przestawali w to wierzyć nawet najwięksi miłośnicy pilsko-poznańskiego bandu. W końcu zapowiadający płytę singiel "Nielegalni" nagrany został w 2005 roku.

Alians znam niemal od zawsze, tzn. od początku istnienia grupy. Kiedyś nawet bliżej kumplowaliśmy się z Kazim, Dósiołkiem i Korabolem. Okazją do spotkań były koncerty w całej Polsce. Czasami zresztą moje FATE grało z Aliansem koncerty. Na spotkanie i każdą kolejną płytę czekałem z wielką niecierpliwością. Udawało mi się nawet zdobywać nowości na trochę przed wydaniem 8-)
Ale to oczywiście dawne czasy. Parę lat jednak wspominam bardzo miło. I pewnie dlatego dużym sentymentem darzę zespół Kaziego. Choć kolejne płyty coraz mniej przekonywały. Żadna z nich nie dorównała już Mega Yodze i Gavroche. Choć najwspanialsze były zawsze koncerty, które porywały publiczność. Ot dla przypomnienia może kawałek występu z 1994 roku ze Zgorzelca:



Taaak. Jakość nie jest najlepsza, ale kto wtedy zwracał na to uwagę.
Wracając jednak do tematu. Singiel został nagrany w grudniu 2005 roku. Od tego czasu - cisza. Już myślałem, że z nową płytą Aliansu będzie jak z nowym FATE. Ale na szczęście nie. Niedawno dostałem wiadomość od Kaziego, że płyta "Egzystencjonalna rzeźnia" jednak będzie!
Opóźnienie spowodowane było wypadkiem perkusisty i zmianami personalnymi. Wyda ją już nie Pasażer czyli wytwórnia Bezkoca, a szczeciński Jimmy Jazz Rec.

Czekając na płytę, warto sobie przypomnieć teledysk do Nielegalnych:


Warto też obejrzeć koncertowe wykonanie Generacji, która także znajdzie się na nowej płycie:


Nie mogę też odmówić sobie zamieszczenia fragmentów dwóch kawałków z Brylfestiwalu z 2007 roku. Pokazuje, że na koncerty Aliansu wciąż warto chodzić!!!



Etykiety: , , , , , , , , , , ,

9.11.09

Kompromitacja wrocławskiej prokuratury?

Jest to jedna z najbardziej dziwnych spraw. Decyzja Prokuratury Rejonowej Wrocław Stare Miasto jest tak kuriozalna, że aż chce się głośno zapytać: "co Wy robicie?". Chodzi o wydarzenia związane z maltretowaniem zwierząt podczas festiwalu teatralnego.

O tym co się działo na festiwalu teatralnym we Wrocławiu w kwietniu napisała dla 5 Władzy Elżbieta Osowicz. Przypomnę tylko, że Rodrigo Garcia torturował na scenie homara, zabił go i zjadł. Oto jak to wspomina Ela:
"Aktor podwiesił na lince, na środku sceny żywego homara, do grzbietu przymocował mu czuły mikrofon dzięki czemu wszyscy słyszeliśmy bicie serca homara. Słyszeliśmy jak przyśpiesza, jak słabnie, jak się boi!!!!
I nic - gapiliśmy się. Ktoś krzyknął 'To nie jest śmieszne". Pomyślałam ... "może go zabrać, wypuścić na łące, ale jak to? Jestem w teatrze, przeszkodzę, głupio tak jakoś..." nic nie zrobiłam.
Kiedy aktor bez słów zaczął wbijać szpikulec w żywego homara nie wytrzymałam, wyszłam".

Jak się okazało, nie był to jedyny "incydent". W następnych przedstawieniach podtapiano chomiki, przytwierdzano aktorom na nitkach żabki.

A Ela nie tylko wyszła, ale i złożyła w prokuraturze zawiadomienie o przestępstwie. Podobne zawiadomienie złożyła także Straż dla Zwierząt. Liczyli, że śledczy potraktują je poważnie.

Tyle, że prokuratura umorzyła we wrześniu śledztwo. W kuriozalnym uzasadnieniu prokurator Iwona Załep Pęcherzewska powołuje się na opinię biegłego. Kilka tygodni temu tak skomentowałem przedstawione argumenty:
"Biegły stwierdził, że nie doszło do znęcania się nad homarem bo jego układ nerwowy znacznie różni się i stoi na niższym etapie ewolucyjnym niż podobne układy u ssaków. Nie był więc - czytamy dalej - w stanie odczuwać bólu w taki sposób jak inne, wyżej stojące, zwierzęta. Jego zdaniem homara zabito w sposób humanitarny, przypomina, że w restauracjach homary są wrzucane do gotującej się wody. Z dalszej opinii biegłego wynika, że chomiki co prawda były poddane stresowi, jednak na krótki czas, a sposób obchodzenia się z nimi nie miał charakteru znęcania się. Jego zdaniem chomiki potrafią pływać, w wodzie utrzymują się około 30 minut. Zdaniem biegłego artyści nie znęcali się także nad żabkami.
Prokuratura uznała więc, że homara uśmiercono w sposób prawidłowy, podobny do sposobu uśmiercania zwierząt gospodarskich, a także wręcz bardziej humanitarny niż niekiedy robi się to dla potrzeb kulinarnych. Podobnie w przypadku chomików i żab prokuratura nie dopatrzyła się elementów znęcania nad zwierzętami".

Straż dla Zwierząt postanowiła zażalić decyzję. Ale pani prokurator, która awansowała już na stanowisko zastępcy prokuratora rejonowego na Starym Mieście zażalenie odrzuciła. Oto fragmenty kuriozalnego uzasadnienia:
"Zgodnie z treścią artykułu 49 & 1 k.p. k. pokrzywdzonym jest osoba fizyczna lub prawna, której dobro prawne zostało bezpośrednio naruszone lub zagrożone przez przestępstwo. Tymczasem środki odwoławcze przysługują jedynie stronom postępowania i innym szczególnym podmiotom występującym w postępowaniu karnym".

Dlatego, zdaniem pani prokurator (bo nie wierzę, że całej prokuratury) SdZ nie jest uprawniona do złożenia zażalenia. Zaprawdę kuriozalne. To chciałbym wiedzieć czy zdaniem Iwony Zełep Pęcherzewskiej zażalenie powinien złożyć zjedzony homar, podtapiane chomiki czy te żabki afrykańskie? Zażalenie na jej decyzję trafiło już do sądu.
Jak pisze SdZ - zgodnie z treścią artykułu 39 ustawy z dnia 21.081997 o ochronie zwierząt "[w] sprawach o przestępstwa określone w artykule 35 ustęp 1 i 2, jeżeli nie działa pokrzywdzony, prawo pokrzywdzonego może wykonywać organizacja społeczna, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt". I dlatego, zdaniem Dawida Karasia - autora zażalenia- decyzja staromiejskiej prokuratury uniemożliwia Straży dla Zwierząt reprezentowanie praw pokrzywdzonych zwierząt.
Ponawiam więc pytanie: kto je powinien reprezentować?

Kolejnym kuriozum - nie poruszanym jeszcze przez media - jest informacja, że w tej samej sprawie toczyły się dwa odrębne postępowania prowadzone przez prokuratury na Starym Mieście i na Śródmieściu (tu SdZ została uznana za pokrzywdzonego!).

Kto wyjaśni bałagan we wrocławskich prokuraturach? Może czas by sprawą zajęła się pani prokurator okręgowa Katarzyna Boć Orzechowska?

Etykiety: , , , , , ,

Obalanie murów w stylu pop


(domino z muru)

Niemcy świętują właśnie 20. rocznicę obalenia niechlubnego muru berlińskiego. Równo o 17. pod Bramą Brandenburską rozpocznie się oficjalna feta, w której wezmą udział szefowie i przedstawiciele państw z całego świata. Polskę będzie reprezentować między innymi Lech Wałęsa, który osobiście przyłoży rękę w geście "rozwalania muru" - to rodzaj jednego z największych happeningów jakie ogląda ostatnio Berlin.

Rocznica obalenia muru to dla Niemców szczególna okazja. Wszak to od tego wydarzenia rozpoczął się proces jednoczenia kraju. Do tej pory widać na ulicach Berlina jak duże ma to znaczenie - choćby na licznych billboardach wskazujących jednoznacznie hasło: jesteśmy jednym narodem.

Dzisiejsza feta to nie tylko pokaz sprawnej organizacji (od kilku dni okolice Bramy Brandenburskiej, Placu Poczdamskiego są częściowo wyłączone z ruchu bez paraliżu komunikacyjnego), ale podkreślenie, że od tego momentu przestała istnieć totalitarna część Europy. Dziwnie może to zabrzmieć szczególnie w Polsce, bo w 89. to nasz kraj był liderem zmian, ale porównując wagę i rozmiar obchodów tegorocznych uroczystości u nas z tym co możemy obserwować w Berlinie, nie wypada na korzyść strony polskiej.


(wschodnia galeria)

Niemcy - raz, że zaznaczają pozycję lidera (lub chęć stanowienia takiej pozycji), a dwa że w umiejętnie pop-kulturowy sposób nadali obchodom 20. lecia otwarty, masowy i międzynarodowy charakter.

W zasadzie Berlin fetował już w czwartek, goszcząc tegoroczne rozdanie nagród europejskiej MTV. Nic dziwnego, że koncert pod Bramą Brandenburską z udziałem U2 oraz Jay-Z zgromadził prawdziwe tłumy. Nie zabrakło chwytliwych okrzyków o wolności, nadchodzącej rewolucji i przełamywaniu murów oraz walczeniu o własne prawa. Muzyczna stacja powtarzała te fragmenty na okrągło.

Od piątku w pobliże "wschodniej galerii" czyli pozostawionych fragmentów muru zjeżdżały się prawdziwe tłumy zwiedzających oraz dziennikarzy nagrywających relacje. Podobnie było na placu Poczdamskim od którego aż do Bramy Brandenburskiej ustawiono pomalowane kostki domino wzorowane na właściwym murze, to właśnie na konstrukcja jest częścią zasadniczego eventu - pchnięcia całej układanki i symbolicznego rozbicia konstrukcji zła.


(wieża telewizyjna na Alexanderplatz)

W Berlinie do tej pory ciągle widać podziały na miasto wschodnie i zachodnie. Jest jeszcze sporo miejsc, które pamiętają zimną wojnę oraz nawet dalej reżim hitlerowski. Wiele elementów z czasów NRD włączono w strukturę miasta i to na tyle skutecznie, że dziś nikt nie wyobraża sobie spaceru po placu Alexanderplatz bez widoku słynnej wieży telewizyjnej bądź zegara Urania.
Obserwując kilkudniową imprezę, w której umiejętnie zmieszano polityczny przekaz z popkulturowym trendem, odrobinę pozazdrościliśmy Niemcom sprytu i geopolitycznego nosa :-)

6.11.09

Jan M. pójdzie do więzienia!!

Trwało to wiele lat, ale wreszcie sprawiedliwości stanie się zadość! Sąd Najwyższy w Warszawie oddalił dzisiaj kasację złożoną przez Jana M. - byłego wicekomendanta miejskiego MO w Lubinie. W procesie lubińskim (pisałem o nim kilka razy) został on skazany na 7 lat więzienia! Ustawa amnestyjna z 1989 roku zmniejsza jednak wyrok o połowę!

Tytuł tego wpisu jest co prawda na wyrost bo Jan M. już od kilkunastu miesięcy składa wnioski o odroczenie kary ze względu na stan zdrowia. Wrocławski sąd okręgowy od kilku miesięcy czeka na rozpatrzenie ostatniego podania w tej sprawie. Prawomocny wyrok zapadł w lutym 2008 roku. Dwaj inni skazani w procesie lubińskim już odsiedzieli swoje kary.

W czasie pacyfikacji demonstracji solidarnościowej31 sierpnia 1982 roku zginęli Mieczysław Poźniak, Andrzej Trajkowski i Michał Adamowicz, a kilkanaście osób zostało rannych.

uzupełnienie:
a jednak tytuł nie jest na wyrost. Jan M. dostał wezwanie do stawienia się w więzieniu 23 listopada! Jego wniosek o odroczenie kary został odrzucony!

Etykiety: , , , , , ,

3.11.09

Serwis Odsiebie.com zamknięty!

Od kilku dni trwa burza w internecie. Użytkownicy serwisu Odsiebie.com zastanawiali się dlaczego ten portal służący do publikowania i ściągania plików z muzyką, filmami i zdjęciami zniknął z sieci. Dzisiaj okazało się, że zamknięto go na polecenie wrocławskiej prokuratury.

O portalu było głośno w sierpniu, kiedy Gazeta Wyborcza Wrocław zamieściła wywiad z Łukaszem Ćwiekiem, 21 letnim założycielem portalu. Był on chwalony jako młody autor sukcesu. Kiedy pod wywiadem na portalu gazeta.pl rozgorzała gorąca dyskusja, a internauci zarzucili młodemu mężczyźnie ułatwianie piractwa (czytajcie dyskusję tutaj) rozmowa z portalu zniknęła. No ale jak to mówią w sieci nic nie ginie - możecie ją znaleźć tutaj).
We wrześniu na temat zarzutów wobec portalu dziennikarze portalu Radia Wrocław prw.pl rozmawiali z Łukaszem Ćwiekiem. Oto zapis tej rozmowy:


Łukasz Ćwiek mówił m.in., że to użytkownicy odpowiadają za wrzucane pirackie pliki.
Jednak prokuratura w tajemnicy wszczęła śledztwo w tej sprawie i postawiła zarzuty dotyczące złamania ustawy o prawach autorskich dwóm administratorom portalu. Na razie jednak wszystkie szczegóły są objęte tajemnicą. Prokuratura i policja ograniczyły się do suchych niemal nic nie mówiących informacji (patrz tu i tu). Szczegóły mają przedstawić na jutrzejszej konferencji prasowej w Komendzie Wojewódzkiej we Wrocławiu (godz. 10.00). Sam Łukasz Ćwiek nie chciał komentować dzisiaj zarzutów. "Nie czujemy się winni"- powiedział jedynie.

Tymczasem w internecie trwa dyskusja na ten temat. Głos zabierają zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy portalu, zaś użytkownicy serwisu pytają się czy zamieszczający lub ściągający pirackie pliki mogą się spodziewać wizyty policji...

O nowej inicjatywie walki z piractwem komputerowym czytaj na stronie Olgierda.
Komentarz VaGla- prawnika - specjalisty od internetu znajdziecie tutaj.
Komentarz zamieścił też serwis polishwords.

Etykiety: , , , , , , , ,

2.11.09

Niemiec w opałach cz. 2

O problemach Dietmara Loidolta - emerytowanego niemieckiego nauczyciela pisałem 3,5 miesiąca temu. Jest on oskarżony o przewożenie zabytków bez zezwolenia. Ta sprawa to kompromitacja prokuratury. Dzisiaj poznaliśmy nowe fakty!

70 letni Niemiec w maju 2007 roku przewoził swoje książki i obraz. Fakt, że dosyć dziwną trasą: z Lubeki do Wiednia przez Polskę. Ale jak zapewniał - chciał odwiedzić polskich przyjaciół. Wiózł 450 książek i obraz. Strażnik graniczny w Boboszowie uznał, że powinien mieć specjalne zezwolenie na przewóz zabytków. Wartość rzekomej kontrabandy oceniono na niespełna 20 tysięcy złotych. Pan Dietmar spędził w izbie zatrzymań 48 godzin! Jak twierdzi strażnik chciał od niego tysiąc złotych łapówki. Kiedy ta informacja pojawiła się podczas procesu - sąd wysłał zawiadomienie do prokuratury. A asesor z Prokuratury Rejonowej w Bystrzycy Kłodzkiej po błyskawicznym dochodzeniu już stwierdził, że próby przekupstwa nie było, funkcjonariusz ma bardzo dobra opinię, a sam Niemiec pewnie nie zrozumiał, że chodzi o kaucję (ciekawe od kiedy to strażnik graniczny ustala wysokość poręczenia majątkowego).
Dzisiaj też sąd dostał nową ekspertyzę biegłych na temat wartości przewożonych książek i obrazu - jest to niespełna 6,6 tys. zł. A dodatkowo specjalista uznał, że przedmioty te nie mają żadnej wartości zabytkowej czy artystycznej.

Pan Dietmar już od ponad dwóch lat usiłuje udowodnić, że jest niewinny...

A ja jestem ciekawy wreszcie kiedy prokurator wniesie o uniewinnienie oskarżonego...

Etykiety: , , , ,

Kuba Walczak: koncertowo

Jakiś czas temu redaktor Panek wspominał o przyszłym koncercie Legendary Pink Dots w "Łykendzie". Nie jest to naturalnie jedyny świetnie zapowiadający się koncert w naszym mieście – ba, śmiem twierdzić, że nie najlepszy!

Jesienne wieczory jak co roku obfitują w wiele koncertowych atrakcji. Tradycyjnie w trasę ruszają wszystkie liczące się okołorockowe zespoły. Kult, T.Love, Hey, Strachy na Lachy, Voo Voo, Pogodno, Coma, Acid Drinkers, będą reggae’owcy z Vavamuffin i Maleo Reggae Rockers, Indios Bravos, Fisz i Emade , O.S.T.R., pokoleniowo starsze Świetliki, Turbo i Mirosław Czyżykiewicz. Mało? A to dopiero początek – zresztą ci wykonawcy częściej niż rzadziej grają we Wrocławiu. Prawdziwe atrakcje to występy gwiazd zagranicznych, mniej lub bardziej znanych.

Za nami już XIII Stoleti, czeski gotyk, których całkiem niedawno miałem okazję zobaczyć w Zabrzu. Wycieczka z Patrycją była niezwykle udana, koncert przedni, nieco więc żałuję, że Wrocław odpuściłem, ale jest jeszcze z czego wybierać. Wspomniane i omówione legendarne kulki już za kilka dni. Dzień później, czeska klasyka – Plastic People of the Universe. Również udało mi się ich raz obejrzeć, zresztą też we Wrocławiu. Było to niestety już po śmierci lidera Milana Hlavsy, choć ostatni koncert z nim również zagrali we Wrocławiu. Zespół ten to prawdziwa legenda, awangardowy, alternatywny, inny i niebezpieczny dla władzy został w Czechosłowacji od razu zakazany. Za wsparcie tamtejszej opozycji muzycy byli szykanowani, a nawet aresztowani (oficjalnie za obrażania moralności, narkotyki i włóczęgostwo). To w ich obronie powstał list czeskich intelektualistów zwany Kartą 77. Ich koncerty to świetny przykład zabawy dźwiękiem i dystansu do muzykowania. Również teksty (częściowo napisane przez poetę Egona Bondyego) to genialna, infantylna zabawa słowem. Ich wielkimi fanami byli Vaclav Havel i Lou Reed. Opowiadają o tym w ciekawym dokumencie Jany Chytilovej poświęconym zespołowi. Kiedyś można było go zobaczyć nawet w TVP Kultura.

Z innej beczki w najbliższym czasie zagrają na przykład Al Di Meola, Diana Krall, Cesaria Evora, Nigel Kennedy, Ray Wilson. I choć to ważne i na pewno piękne koncerty, to moją uwagę przykuły jeszcze inne.
Wspomniałbym chętnie o Therapy? Którym pewnie Patrycja mocno by się cieszyła, ale niestety wrocławski koncert został odwołany. Fanom zostaje więc Kraków i Warszawa. U nas natomiast zagra legenda hard rocka – brytyjski UFO. Do fascynacji tym zespołem (założonym w 1969 roku!) przyznają się Kirk Hammett z Metalliki, Dave Mustaine z Megadeth i Steve Harris z Iron Maiden.
Czy może być lepsza rekomendacja? Zresztą całkiem niedawno był u nas Glen Hughes i Planet X, znanego z Dream Theater – Dereka Sheriniana. Piękna reprezentacja cięższego grania. Dodajmy do tego grudniowy występ słoweńskiego Laibacha i nikt nie powinien narzekać. A przecież wymieniłem tylko małą cząstkę wszystkich koncertów zaplanowanych na najbliższe trzy miesiące – nie wspomniałem jeszcze o takich wykonawcach jak Gaba Kulka, Czesław co Śpiewa, Kroke, Polemic, Oceansize, Beltaine, KAT, Katarzyna Groniec, Dick4Dick, L Stadt, czy cały One Love Sound Festiwal itp, itd. Zainteresowani znajdą wszystkie informacje choćby na last.fm.

A dla czytelników piątej władzy w ramach przedsmaku wybrałem plastikowych ludzi i moje ulubione Magicke Noci. Enjoy i do zobaczenia na koncercie!




Ps. Przede wszystkim Psychic TV będzie, ale o tym to za chwilę - przyp. Pat.

Etykiety: , , , , , , , , , , , , ,

31.10.09

Zbigniew Chlebowski rozpoczyna kontratak

Kilka tygodni czekaliśmy na to by Zbigniew Chlebowski odpowiedział na stawiane mu zarzuty i wyjaśnił swoją rolę w tzw. aferze hazardowej. Dzisiaj wywiad z byłym przewodniczącym klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej publikuje dziennik Polska.

Z Chlebowskim rozmawiają Anita Werner i Paweł Siennicki. Rozpoczynają z "grubej rury". Pytają o to ile razy polityk PO płakał ostatnio i czy chciał popełnić samobójstwo. Taaak. Myślę, że to najważniejsze pytania. I otrzymują ważne odpowiedzi:
"Tyle razy, ile przez ostatni miesiąc, to jeszcze nigdy w życiu nie płakałem".
"
Tak, miałem takie myśli" - to na pytanie o myśli o samobójstwie.

Zresztą taki jest tytuł wywiadu "Tak, myślałem o samobójstwie".
Poruszeni tymi wyznaniami czytelnicy zapewne mniejszą wagę przyłożą już do prób wyjaśnienia roli Zbigniewa Chlebowskiego w tzw. aferze hazardowej. I nie będą zwracać uwagi na nieścisłości. A jak już padło pytanie na temat spotkania polityka PO z Ryszardem Sobiesiakiem - biznesmenem z branży hazardowej na cmentarzu to słyszymy znowu chwytającą za serce opowieść o pochowanej siostrze i częstych wizytach na jej grobie:
"Tam jest pochowana moja siostra, która tragicznie zginęła 8 lat temu w wieku 35 lat. Jestem na tym cmentarzu przynajmniej raz w tygodniu. Obok mieszka mój szwagier i jego dwóch synów, jestem ojcem chrzestnym jednego z nich. Powiedziałem do Sobiesiaka: chodź się przejdziemy, a ja przy okazji będę na grobie u siostry".

I jak szczerze współczuję Chlebowskiemu śmierci siostry, o tyle dziwi mnie, że umawia się na spotkanie na cmentarzu z osobą, o której chwilę wcześniej mówił, że uwierała go znajomość z nią, że zabrakło mu asertywności aby powiedzieć jej, że nie chce z nią gadać, że do dzisiaj tego żałuje.
Ja bym takiej osoby nie zabrał na grób mojej mamy, ale cóż, widocznie inne standardy.

Ale Zbigniew Chlebowski nie tylko się tłumaczy. Wyjawia, że z Ryszardem Sobiesiakiem spotykali się także Ryszard Czarnecki i Jerzy Szmajdziński. Broni też Grzegorza Schetyny. Mówi również do kogo ma pretensje:
"Do tych, którzy nie potrafią się wytłumaczyć ze swojej kampanii wyborczej, z tego, co się stało z ich majątkiem, do tych, którzy nie potrafią się wytłumaczyć, dlaczego uczelnia zalegała z ogromnymi sumami płatności za czynsz, bo takie osoby wydają dziś na mnie wyrok".
Nie chce jednak wymienić nazwisk, choć trudno nie domyślić się, że chodzi o jego partyjnych
kolegów Janusza Palikota i Jarosława Gowina, którzy publicznie go krytykowali.
Możemy się więc spodziewać wkrótce reakcji i tych osób.

A to dopiero początek ofensywy Zbigniewa Chlebowskiego - TVN24 już zapowiada na poniedziałek jego wizytę u Moniki Olejnik.

Ciekawe kiedy do życia publicznego wróci Mirosław Drzewiecki.
Ostatnio głośno było o nim jedynie przy okazji rzekomego zawału. W czwartek rano media obiegła bzdurna informacja o ciężkim stanie w jakim się znajduje w szpitalu na Florydzie (czyżby naprawdę były minister sportu jest w USA? Bo podobno widziano go w Polsce...). Informacja pochodziła od innego polityka PO - posła Andrzeja Biernata, który później sam swoje wiadomości dementował. Ale dzięki tym "sensacjom" na chwile zostały "przykryte" inne ważne doniesienia - o umorzeniu śledztwa ws. rzekomego przecieku w aferze gruntowej, a zaraz potem o postawieniu zarzutów byłemu szefowi ABW Witoldowi Marczukowi ws. samobójstwa Barbary Blidy. `

Etykiety: , , , , , , , ,